AŻ TYLE TRZEBA...
 
Tydzień rozpoczęty w wigilię Niedzieli Przewodniej upłynął niczym w innej, o ileż lepszej!, rzeczywistości. Coś na kształt narodowej jedności zostało osiągnięte bez dwóch zdań. Biała i czerwona połówki znowu utworzyły jeden organizm, kierujący wzrok w tą samą stronę. Znikły gdzieś nerwowość i pośpiech, a wszystkie nasze dzienne sprawy z całą mocą objawiły się jako nie warte zachodu w porównaniu z wszechtajemnicą wieczności. Ludzie jacyś sobie bliżsi, pracodawcy bardziej ludzcy, jakby zrozumieli, że ich zakład służy tylko do konstruktywnego wypełnienia czasu na drodze do lepszego świata. Na naszych oczach ziszczyło się podstawowe marzenie endecji o Wielkiej Polsce Katolickiej, w której, przepojeni świadomą wdzięcznością, innowiercy i wszelkie mniejszości szanują wiarę i narodowe świę-tości swych gospodarzy.
Zamilkły jałowe, podszyte grubą warstwą historii, kłótnie, od prawa do lewa rozgorączkowane dotąd głowy uspokoiła świadomość unoszącej się w powietrzu transcendencji. Komisje specjalne przerwały swe prace, a breja afer nie zalała sarmackiej społeczności. W TV, radio i prasie familijnie, mądrzej, bez brutalności i rozpusty, chrześcijańsko. Czyli wiadomo jednak jak to być powinno!
Do tego wszystko przystrojone tak narodowo, spontanicznie, nie dlatego że strajk, że protest, że my zawsze niezadowoleni.
Słowem dziwnie inaczej, jak w nowej, lepszej Polsce. Wiem, że w dużej mierze to taki nasz specyficzny słomiany zapał, że to iluzja i to krótkotrwała. Ale iluzja jakże słodka. Tylko czy trzeba aż śmierci Ojca Świętego, by przeżyć taki tydzień?

Dariusz Magier
POWRÓT
 
© Dariusz Magier. Prawa autorskie zastrzeżone.
Pierwodruk: Aż tyle trzeba..., "Wspólnota Powiatowa", nr 15/2005, s. 6.